Woreczek z tasiemką
Mierzi mnie ilość wszechobecnego plastiku.
Patrzę na niego dookoła, czytam o nim w
internecie, „wszyscy o tym mówią”. Nie chcę, żeby ptaki dusiły się plastikowymi
krążkami od nakrętek, ryby wymierały z głodu a żołądkami wypchanymi foliowymi
śmieciami itp. Zadaję sobie pytanie „co jest możliwe w moim zakresie, by tak
się nie działo?”
Gdy idę do warzywniaka z płócienną
torbą i pakuję do niej wszystko bez osobnych torebek foliowych wzbudzam co najmniej
zdziwienie, czasem komentarze. Na ogół sprzedawcy – jeśli poza mną nikogo nie
ma w sklepie – narzekają wtedy na klientów: „no bo wie pani, klient potrafi
kupować jedną marchewkę w jednej torebce, a czosnek w oddzielnej”. Od lat widzę
w kilku znajomych domach wory z gromadzonymi plastikowymi torebkami – „przydadzą
się”. Większość po jakimś czasie leżenia w takim worze trafia do śmieci, bo
zapleśniał pozostały w nich tłuszcz, zgniły jakieś resztki, śmierdzi… Ale przed
kolejnymi zakupami właściciele plastikowych kolekcji nie myślą o tym w co je
zapakują, bo na ogół te zakupy będą robić w pośpiechu, przy okazji, w przerwie
pomiędzy pracą a odbieraniem dziecka z przedszkola itp. Potem w sklepie bywa,
że najdzie ich myśl wraz z lekkim poczuciem winy – „kolejny plastik niosę do domu”
– ale szybko zracjonalizują: „wykorzystam do czegoś to przynajmniej będzie
dłużej przydatny”. Jeszcze inni mają na
to – tak mówią – „wy.ebane” i argumentują, że „wszyscy tak robią”, „co to
zmieni”. A co bardziej zacietrzewieni pytają złowrogo: „a co? Może mam jakieś
siaty nosić?!”
Ostatnio, zainspirowana pewnym filmikiem
zmontowanym przez młodą dziewczynę, która postanowiła przeżyć tydzień bez
plastiku i dość szczegółowo pokazała jak sobie poradziła z zakupami, żywieniem
siebie w pracy, higieną, pomyślałam, że zrobić woreczki na zakupy to jest coś w
moim zasięgu. Tydzień temu pożyczyłam maszynę do szycia od koleżanki,
wyciągnęłam resztki firanek, które zalegały (w foliowej torbie rzecz jasna) w
szafie. Później, tnąc je przypomniałam sobie, że kiedyś kupiłam takie śliczne
tasiemki w różnych wzorach, bo bardzo mi się podobały, choć wcale nie miałam dla
nich zastosowania. Ale teraz to się właśnie zmieni! Uszycie kilku woreczków
zajęło mi jeden weekendowy wieczór i sprawiło wielką frajdę. Tak dużą, że poczułam
chęć podzielenia się tym na fejsbuku. Zamieściłam post z dwoma zdjęciami i w
krótkim czasie uzyskał on bardzo wiele polubień. Zresztą ciągle ich przybywa.
Ciekawe jednak stały się dla mnie
różne komentarze, które mojej „akcji” towarzyszyły. Sporo osób wyraziło
aprobatę i chęć zrobienia tak samo. Ktoś napisał, że nie ma co szyć, bo
koleżanka już to robi od jakiegoś czasu i można od niej kupić. Ktoś inny
pochwalił się zakupem takich woreczków w sklepie. Ale najczęstsza reakcja, z
jaką się spotkałam brzmiała „ale że ci się chciało?!”. Dopytałam paru osób co
mają na myśli i usłyszałam: „no bo to wysiłek, inwestycja czasowa!”. Jak
rozumiem ona polega na tym, by pożyczyć maszynę (przywieźć, ustawić itp.,
przypomnieć sobie jak się ją obsługuje), wykroić odpowiednie kształty z
materiału, zrobić tunele dla tasiemki, nawlec ją, przycinać nitki itd. No! Rzeczywiście, INWESTYCJA!
Tak, zupełnie inna niż namiętne oglądanie
różnej wielkości ekranów, sport, jedzenie, czy inne czynności. Taka nieco
oldskulowa i rzadziej spotykana. Opowiedziałam wczoraj o mojej historyjce z woreczkami
tudzież o tych komentarzach, które powyżej, przyjaciółce (nota bene na moment
zaniemówiła a potem powiedziala „ale mnie zainspirowałaś!”). I ona zauważyła
ciekawą rzecz: ludziom nie bardzo się chce coś pożytecznego robić rękoma. Jest dużo gadania o sprawach wszelkich,
również o rozwoju osobistym, którym wybitnie wypada się zajmować. Ale żeby coś
tak własnymi rękoma wykonać – raczej nie. Przecież wszystko można kupić – zresztą
- w foliowym opakowaniu!
Plastik nas zalewa, to jest fakt,
z którym będziemy się mierzyć coraz dotkliwiej, wszyscy. Prosta historyjka z własnoręcznym
szyciem woreczków na zakupy przypomniała lub pokazała mi kilka rzeczy:
- Nie chcę mieć w domu składowiska
foliowych toreb, z większością których i tak nie ma co zrobić poza wywaleniem
na śmietnik, a o tym dokąd stamtąd trafią myślę z przerażeniem.
- Naprawdę poczułam się lepiej,
bardziej w porządku wobec Ziemi. Na zakupach w tym tygodniu woreczki sprawdziły
się doskonale, a panie w warzywniaku komentowały – „żeby wszyscy tak chcieli!”
- Uszycie woreczków pomaga mi
myśleć PRZED ZAKUPAMI o tym co, gdzie i w jakich ilościach kupię. Wciąż uczę
się to robić tak, by jedzenia nie marnować. To jest taki rodzaj dyscypliny,
którego łatwy dostęp do żywności migiem oducza. Ale światowy ruch zero waste
zaczyna się we własnej kuchni.
- Wczoraj w supermarkecie spostrzegłam,
że nie kupiłam wcześniej w ulubionym warzywniaku, jabłek. Stanęłam przed
skrzynką i przez chwilę myślałam w co je zapakować, bo woreczki już napełnione
czym innym. Nie byłam w stanie wziąć foliówki, uznałam, że po jabłka pójdę kiedy
indziej, z moim woreczkiem.
- Uszycie tych woreczków było przyjemną
zabawą i spędzeniem czasu inaczej niż na co dzień. I będzie dalej, bo uszyję
ich więcej. Ale nie, to nie jest żaden „start up” he, he… – rodzina czeka na te
przeznaczone dla nich.
- pojęcie wysiłku włożonego w tę
pracę okazało się dla mnie absurdalne w obliczu przyjemności jaką ona sprawiła.
Praca wykonana własnymi rękoma po prostu daje efekt terapeutyczny 😊
Komentarze
Prześlij komentarz