Nie ma szans, żeby coś się "udało"



Marcin Konieczny, szkoleniowiec, uwielbiany trener House of Skills i bardzo znany triathlonista. Autor książki „MKON Felietony”. Znam go od 2000 roku, zanim zaczął poważnie trenować. Uosabia moje przekonanie, że gdy ktoś pracuje nad rozwojem innych ludzi własnym też musi się zająć. Rodzaj rozwojowej drogi to rzecz indywidualna ale chodzi o to, by zanurzyć się w nią całym sobą.




Wydaje mi się, że Ty bywasz coachem


To chyba trzeba by najpierw zdefiniować. Ostatnio szkoliłem członków zarządu firmy, którzy mają być mentorami. Okazało się, że moje i ich rozumienie tej roli jest kompletnie różne. 
Ale miesiąc po tym warsztacie pojawiłem się w innej firmie z tej samej branży. Poproszono mnie, żebym na szkoleniu  wspomniał coś o mentoringu. Proszę bardzo tylko najpierw zdefiniujmy sobie mentoring. Im mieszał się coaching z mentoringiem. Ludziom to się myli. Jak nie rozumieją, nie wiedzą, to nazywają zamiennie. Ja siebie wolę nazywać mentorem, bo chyba jednak coaching kojarzy mi się bardziej z dyrektywnymi działaniami a mentoring 
z inspiracyjnymi.


Od kilku lat prowadzisz pewien projekt


sMentoring, gdzie wspólnie z kilkoma osobami, co roku innymi, rozmawiamy o naszych pomysłach na triathlon i na to, co obok triathlonu.


Dlaczego sMentoring?


No bo mentoring był na początku, a potem kolega stwierdził, że na pewno nie ma go tam wiele tylko raczej smęcenie.


Wiele osób zwraca się do Ciebie w różnych sprawach dotyczących triathlonu.


Tak, bardzo dużo. Zachęcam ludzi, by pisali, bo odnoszę wrażenie, że on jeszcze ciągle 
jest za mało egalitarny. Wciąż pokutuje myślenie, że aby zabrać się za sport składający się z trzech dyscyplin to na każdej z nich trzeba się znać. A jak nie, to koniecznie trzeba mieć trenera. Pomijam kwestie sprzętowe, które kosztują trochę (choć do pewnego poziomu to też jest mit). Zdumiewa mnie, że ktoś obcy pisze do mnie i jest zaskoczony – „to niemożliwe, żeby dostać merytoryczną odpowiedź od Ciebie, kontakt na kogoś itp.” Wychodzę z założenia, że jak można komuś pomóc to dlaczego tego nie zrobić.


Ty lubisz pomagać


Tak, można powiedzieć, że to jest kompetencja albo, że – jak według Maslowa - potrzeba.


I poczuwasz się do tego drugiego


Tak, tak. Aczkolwiek gdybym nie miał spełnionych tych potrzeb podstawowych to nie miałbym czasu, żeby pomagać.


A książka? Z jakiej potrzeby się zrodziła?


Ewa (żona) wymyśliła książkę, bo napisałem  już wiele tekstów. To w nich skumulowały się wiedza i doświadczenie. Postawiłem sobie cel, żeby raz na tydzień/dwa tygodnie pojawiał się na www.niemaniemogę.pl jakiś tekst. Mniej „co się u mnie wydarzyło”, tylko żeby to był blog przynoszący ludziom bardziej nawet inspirację niż samą wiedzę. A jak się tych tekstów zrobiło ponad 200 to Ewa powiedziała, że może byśmy coś wydali.


Ostatnio, na firmowym spotkaniu siedzieliśmy w sali, gdzie Twoja książka przykuwała uwagę. A w niej to cudowne zdjęcie w gaciach po szyję. We wstępie pada zdanie o Twoim dystansie do siebie samego. Znam Cię długo i podzielam tę opinię, że jesteś człowiekiem, który ma do siebie ogromny dystans. Ciekawa jestem, czy Ty to czujesz a jeśli tak to co to znaczy w Twojej pracy?


Kiedyś koleżanka, z którą równolegle prowadziliśmy szkolenia zapytała mnie, czy jestem dobrym trenerem. Gdy odpowiedziałem, że bardzo dobrym ona, że to prawda ale, że również jest to bardzo niebezpieczne stwierdzenie. To nie był żaden punkt zwrotny. Ale 
za każdym razem gdy myślę, że z czegoś powinienem być dumny natychmiast włącza mi się mechanizm obronny: chyba lepiej dla mnie, jeśli na świeczniku będę pokazywał się 
z gaciami po samą brodę. Ja bardzo cenię ludzi, którzy swobodnie nabijają się z siebie. Uwielbiam jak ludzie umieją krytycznie spojrzeć na siebie ale nie deprecjonować tylko właśnie mieć zdroworozsądkowe podejście. To też widać w stosunku do błędów. Ja nie jestem sobą uważną i jeszcze parę lat temu spaliłbym się ze wstydu gdyby gdzieś publicznie ujawnił się mój błąd.  A teraz mówię o sobie, że jestem „Januszem” różnych rzeczy i ludzie sobie to wklepali,  że moje kompetencje i „januszowanie” są obok siebie. 
Jak przychodzi do rzeczy poważnych, np. na szkoleniu, to „janusza” jest bardzo mało. 
Jeśli się zdarzy to uczestnicy raczej nie orientują się. 


Jakim trenerem/szkoleniowcem jesteś teraz, od kiedy triathlon zajmuje tak istotne znaczenie w Twoim życiu? Jak on wpłynął na Twoje bycie trenerem?


Wydaje mi się, że wpłynął w trzech obszarach. Pierwszy: mam bardzo duży luz psychiczny. On wynika z tego, że uczestnicy na moich szkoleniach to są ludzie, którzy naprawdę muszą się jeszcze bardzo dużo nauczyć. W większości są ode mnie znacznie młodsi. Jakieś trzy lata temu miałem przekonanie, że nasz biznes (szkoleniowy) się kończy a teraz uważam, 
że dopiero się zaczyna. No bo jeśli ja po – czekaj, „janusz” musi policzyć… - 13 latach mówię na szkoleniach o rzeczach, o których mówiłem 13 lat temu, a oni nie słyszeli o parafrazie, delegowaniu itp. to uczę ich podstaw. W związku z tym mam poczucie przewagi. Staję przed ludźmi i mówię „mam normalnie funkcjonującą rodzinę i mam czas, bo tak sobie to poukładałem, żeby realizować swoje osobiste cele”. Widzę to jako przewagę, bo mam to wszystko i jeszcze kompetentnie jestem w stanie uczyć ich różnych rzeczy, które są dla nich atrakcyjne. Druga sprawa jest czysto „testosteronowa”. Jeżeli na sali szkoleniowej są osoby, które niestety nie wyglądają tak jak ja (sylwetka) a wiem, że mają taką ambicję, to powinni nad sobą popracować, jeżeli oczywiście mają taką chęć. Trzecia rzecz: zająłem się sportem, który w naszym świcie klienckim jest bardzo popularny. Często zdarzało mi się, 
że budowanie mojej pozycji na szkoleniu – autorytet, postawa w  rodzaju „pan mówi my słuchamy” – odbywało się z inicjatywy uczestników, którzy przecież googlują teraz wszystko. Gdy powiedzieć teraz o jakimkolwiek koncepcie, czy powołać się na coś oni natychmiast sprawdzają na smartfonie. O trenerach/szkoleniowcach też. Bardzo często zdarzało mi się, że jeszcze przed powitaniem na szkoleniu jakiś „samiec alfa” mówił mi: 
„a ja w przerwie szkolenia chciałbym pogadać z Tobą o tym i o tym, no bo wyczytałem…” Wiadomo, że jak szkolenie zacznie się w taki sposób to już jest posprzątane, dalej wystarczy już niczego nie spieprzyć… Gdybym miał uszeregować te trzy rzeczy to chyba 
ta ostatnia najbardziej przydaje się w budowaniu relacji z uczestnikami na szkoleniu.


Dużo szkolisz dla IT. Czy jakoś wybierasz tę grupę zawodową?


Nie wiem, czy wybieram. Kiedyś specjalizowałem się – i dalej mam tam sporo klientów –
 w firmach produkcyjnych. Teraz branża IT jest bliska mojemu sercu bo dokładnie chyba spełniam ich oczekiwania dotyczące czasu trwania szkoleń. Jeśli pani z HR mówi mi „oni nie wytrzymają tam dłużej jak 4 godziny” ja na to: to dobrze, bo i ja z nimi dłużej nie wytrzymam. Zauważyłem, że mam coraz mniejszą cierpliwość do  ćwiczenia umiejętności. Jeśli w scence szkoleniowej sam nie jestem uczestnikiem to naprawdę dostaję kota. Mam wrażenie, że ci młodzi ludzie – może to tyko moje przekonanie ale jednak tak myślę – oczekują szybkich, prostych rozwiązań. Mówią tak: „jeśli ty mówisz to znaczy, że to działa 
i ja tak zrobię”. Czasem stosują wręcz jeden do jednego. 


Poza IT jest inna bliska Ci branża?


Ciągle branża produkcyjna, bo tam jest szybko, krótko i bardzo na temat. Bez filozofowania.


A co robisz z takim założeniem – nie musi ono być Twoje ale wiem, że wielu naszych klientów je ma – ludzie na szkoleniu powinni przećwiczyć jak się robi to o czym się uczą? 


Umiejętnościowe działania na szkoleniu są, moim zdaniem, czym innym. Bo jeśli ćwiczy jedna osoba, której zależy, trener jej towarzyszy, a pozostali patrzą w komóreczki to uważam, że lepiej jest zrobić inaczej. Nie chcę robić z siebie pajaca na środku tylko np. burzę wszystkich mózgów o tym jak poradzić sobie z konkretnym „kejsem”? Czyli stworzyć kilkanaście scenariuszy, które pozwolą autorowi „kejsu” wybrać to, co mu najbardziej pasuje, bez ostrzału, oceny. Mam filozofię pull, nie push.  Ludzi nie ma co zmuszać do ćwiczeń. A z drugiej strony zostawiam zawsze swoje namiary i naprawdę często zdarza się, że jeśli komuś zależy to piszą. Dużo jeżdżę, więc podczas jazdy zdarzają mi się rozmowy
 w duchu: słuchaj, jutro chcę taką rozmowę z moim pracownikiem przeprowadzić. Pogadajmy chwilę jak ona mogłaby wyglądać.


I Ty przyjmujesz taką prośbę, zgadzasz się?


Tak, tak. Wiesz, jak się jedzie samochodem można słuchać książek a można też zajmować głowę czymś innym. Nie zawsze tak robię ale wydaje mi się to trochę bardziej atrakcyjne, również z mojej perspektywy, w kontekście prowadzenia szkoleń.

To, co jest moim zdaniem bardzo dużym wyzwaniem, to przerzucenie na nas, jako trenerów, wdrożenia tego, czego uczymy na szkoleniu wewnątrz organizacji, z której pochodzą uczestnicy. Trudno mi sobie wyobrazić, że nawet po dwudniowym szkoleniu ludzie wyjdą gotowi, żeby stosować to, czego się uczyli i co ćwiczyli.  Nie wyobrażam sobie tego, bo wiadomo, że jest wiele innych zmiennych, które mają duże znaczenie w ich realiach.
 A czasem oczekiwania, zwłaszcza działów personalnych, że to się samo zadzieje wewnątrz organizacji, są nierealistyczne. Zawsze zostawiam uczestnikom swój adres mailowy 
a kontaktuje się ok 2% uczestników, bo po szkoleniu ich „bieżączka” bierze górę.


Z jakich tematów najbardziej lubisz szkolić?


Chyba ostatnio z umiejętności prezentacji. A gdy jeszcze po angielsku to jest też wyzwanie dla mnie bo z tym językiem muszę być coraz bardziej sophisticated. Te umiejętności wychodzą poza korporacyjne schematy. Dużo czasu spędzam oglądając na TEDzie jak inni prezentują i co o tym mówią. Ciągle lubię szkolić z Przywództwa Sytuacyjnego SLII, to mnie wciąż nie nudzi, uważam, że ten temat jest bardzo użyteczny. Wciąż na tym szkoleniu słyszę słowa: „otwiera mi to głowę; rzeczywiście gotów jestem z tego skorzystać”. Aczkolwiek coraz częściej łapię się na tym, że idę z przygotowanym pomysłem na pierwsze dwie godziny. Oczywiście o ile klient nie wymaga jakichś konkretnie stworzonych materiałów szkoleniowych i ściśle przestrzeganej agendy. A potem, co konkretnie się wydarzy, zobaczymy. Taki freestyle ostatnio coraz bardziej mi się podoba.


Mówiłeś wcześniej, że wolisz zaangażować kilkanaście osób w grupie do burzy mózgów i znajdowania scenariuszy rozwiązań. Miałam myśl, że taka formuła pracy jest bliższa ARL (Action Reflection Learning). Czyli ma bardzo mocne korzenie coachingowe, bo polega na aktywizowaniu ludzi w sprawie pomysłów, które dotyczą ważnych dla nich spraw. Nie odżegnywałabym się od tego, że w Twoim sposobie pracy jest sporo coachingowego podejścia. Nie chcę Cię naciągać na przyznanie mi racji ale to co powiedziałeś o sposobie pracy jest bliskie moim spostrzeżeniom, że ludzie na szkoleniach po prostu chcą móc mówić o swoich sprawach. Wszyscy mają ochotę być zauważeni.


Tak, ale nie wiem czy myślisz podobnie, że jest pewna presja ze strony uczestników szkoleń, którzy przychodzą i mówią: OK, ja mogę posłuchać różnych inspiracji ale potrzebuję 2, 3 konkretnych rozwiązań co ja powinienem zrobić w konkretnych sytuacjach. Szczególnie jak są to szkolenia z zarządzania ludźmi. Ja wtedy mówię o swoich doświadczeniach. Za każdym razem opowiadam o tym co usłyszałem na pierwszym piwie 
z moimi byłymi pracownikami. Powiedzieli: „wszystkie błędy, które popełniłeś na nas nazywasz na szkoleniach swoim doświadczeniem”. I tak jest. Gdy ja dzielę się swoimi praktykami raczej opowiadam o błędach a nie o tym, co inni powinni zrobić. Mówię: przez
5 lat zarządzałem ludźmi, miałem mnóstwo interwencji menedżerskich. Części z nich się wstydzę ale nie wstydzę się o nich mówić. To się wydarzyło, przeżyłem, „pacjent” też przeżył, pogadaliśmy i zastanówmy się teraz czy to było dobre rozwiązanie, co z tego ma miejsce u ciebie (uczestnika szkolenia) i już. To jest też, według mnie, przewaga w naszej branży nad osobami, które tylko szkolą. Pamiętam gdy w na początku lat 90-tych uczestnicy zadawali mi pytanie: a skąd pan to wie? Na szkoleniach z komunikacji łatwo się było obronić ale  na menedżerskich jest to de facto pytanie o to co pan robił jako menedżer.


Jeszcze zapytam o taką kwestię między sportem a byciem szkoleniowcem. Kilka lat temu, gdy już bardzo intensywnie trenowałeś i rozkręcałeś się w tym zapytałam Cię 
o rzecz związaną pośrednio z wyborem sportu. Wiedziałam, że na szkolenia przyjeżdżasz np. świeżo po zawodach, albo masz rower na dachu, a swój grafik dobowy podporządkowujesz różnym działaniom sportowym, które masz przed lub po szkoleniu. Powiedziałeś wtedy „poszło mi w introwersję”. Jak to jest z tą Twoja introwersją teraz?


Dalej tak jest. Kompletnie straciłem focus na aktywności poszkoleniowe z uczestnikami. Mam bardzo dobre wytłumaczenie i w większości ludzie to rozumieją. Choć zdarzają się oczekiwania, których nie mogę spełnić i stawiam wyraźne granice, np. mówię: pojawię się na kolacji ale potem idę na trening. I dość szybko wychodzę. Przepraszam, nie przejmuję się tekstami „dlaczego tak szybko wyszedłeś?”, nawet jeśli pojawiają się w ankietach ewaluacyjnych. Czasami niestety zdarza mi się zbyt mocno „przytrenować” rano i wtedy przez pierwsze dwie godziny sprawiam wrażenie osoby osowiałej. Ale one zwykle są na autopilocie i chyba raz zdarzyło mi się, że ktoś mi zarzucił, że tego autopilota było widać. Planując trening staram się by ciężkie wyzwanie było drugiego dnia rano a nie pierwszego bo łatwiej mi się wytłumaczyć gdy po pierwszym dniu ludzie mnie znają i wiedzą, że to nie jest przeciwko nim. Ale bez wątpienia robię wszystko, żeby jakość mojej praca zawodowej nie ucierpiała. Nie ze względu na pieniądze tylko na przyzwoitość. A ta wynika z uszanowania faktu, że na szkolenie ktoś przychodzi, ma pewne oczekiwania i trzeba je spełnić. No ale tez ostrzegam uczestników mówiąc, że np. idziemy teraz na obiad, nie bądźcie zdziwieni, że ja podczas tego obiadu ani słowa nie powiem. Nie dlatego, że będę siedział w komórce tylko dlatego, że nie chce mi się gadać a ta godzina przerwy jest dla mnie godziną higieniczną. Jak ktoś ma chęć pogadać to zapraszam po obiedzie, szybko wrócę na salę.  Nie jest dla mnie fajne jak podczas obiadu pada tekst w rodzaju: powiedz Marcinie, jak tam treningi Ci idą?


No idą!


No właśnie. To jest ciężkie z dwóch powodów. Po pierwsze bo to przerwa na szkoleniu 
a po drugie aż tak uzewnętrzniać co tam się dzieje (na treningach), nie chciałbym.


Myślę, że Ty fantastycznie modelujesz coś, na czym bardzo zależy ludziom z pokolenia Twojego i młodszego, tzn bronienie swojego obszaru, tego co dla Ciebie ważne. Ty kapitalnie pokazujesz jak to robić. Jest granica, której nie przekraczasz (tam nie będziecie mieli do mnie dostępu). Ale modelowaniem nazywam też to, że uprzedzasz, że się nie odezwiesz na obiedzie; pokazujesz w jakich przedziałach 
i w jaki sposób jesteś dostępny. Według mnie to dla nas trenerów jest dużym wyzwaniem, bo młode generacje w dość bezwzględny sposób pokazują czego nie zrobią, dokąd nie pójdą, czym się zajmować nie będą, a już na pewno nie po 17-ej. 
Ale często im się zarzuca, że są  roszczeniowi, bezwzględni itd. Ode mnie jako szkoleniowca klienci oczekują, że wpłynę na tych ludzi, by robili to w sposób strawny dla otoczenia, żeby nie byli bezczelni na przykład. Gdy Ciebie słucham myślę, że Twoi uczestnicy dostają w Twojej osobie wzorzec jak to robić.


No tak, a z drugiej strony mamy ludzi w naszym wieku, którzy rozmawiając ze mną 
o młodych ludziach mówią: ja ich nie rozumiem, że oni od czasu do czasu nie mogą posiedzieć po 17-ej, bo klient tego wymaga. Ja pytam np.: panie prezesie, jak często klient tego wymaga? Prezes na to: mamy dużo klientów. Myślę, że to się wszystko dotrze. Millenialsi przestana być problemem. Statystyka niestety działa na naszą niekorzyść. Mawiam na szkoleniach: dinozaury wyginęły, nawet jeżeli bardzo nie chciały. Ale wg mnie idzie to w stronę zdrowego rozsądku. Ja mam 45 lat, mój ojciec umarł w wieku 58 lat. Dużo czasu mi nie zostało jeśli mam iść w jego ślady, nie mogę codziennie do 20-ej pracować 
i patrzeć ile mi przybywa pieniędzy na koncie. Ja chcę też żyć. Muszę więc w pewnym momencie postawić granicę i powiedzieć: to mnie interesuje bardziej. Bardzo mi się zmienił mindset jak zacząłem trenować i poszedłem do dietetyka. On powiedział: między nami mówiąc nie ma znaczenia co ludzie jedzą, bo wartość kaloryczna samego chleba wystarczy panu na przeżycie całego dnia. Jeżeli nie ma pan estetycznych i wysublimowanych oczekiwań to za 3 zl przeżyje pan cały dzień. To mi pokazało, że nawet zbierając puszki, 
ale nie wydając tych pieniędzy na wódę, umiałbym przeżyć -  być zdolnym do funkcjonowania fizjologicznego – nie pracując 8 godzin, ileś dni w miesiącu. Oczywiście pracuję, bo mam inne cele, zdecydowanie wyższe niż tylko przeżyć ale w pewnym momencie to traci na atrakcyjności. Mnie się np. wyłączyła potrzeba posiadania lepszego samochodu. Kompletnie mnie to nie kręci. A na szczęście jestem w takiej sytuacji, że nie muszę kupować sobie roweru, bo mi go sponsor daje. I to jest najlepszy, najlepiej wyposażony rower, którego mi ludzie zazdroszczą ale wiem, że marka, którą zbudowałem jest tego warta. To, co dostaję od sponsora jest całkowicie rekompensowane.


Nawiązując do coachingowych kontekstów pierwsza książka o coachingu, zresztą sportowym, była autorstwa Thimoty Gallowey’a pt „The inner game of tennis”. 
On był trenerem tenisa ziemnego a potem narciarstwa zjazdowego. Sam nie był wybitnym zawodnikiem ale znakomicie wydobywał ze swych podopiecznych to co 
w nich najlepsze. Przypomniałam sobie to, gdy ukazała się Twoja książka. Ty jesteś wybitnym zawodnikiem. Ludzie zwracają się do Ciebie, Ty im doradzasz, sugerujesz, inspirujesz, podpowiadasz, również w triathlonie. 


Dzielenie się jest naturalnym elementem mojej pasji i nie ma co z tego robić jakiejś filozofii. Posty na facebookowej stronie „MKON” (moje triathlonowe pseudo) mają średnio 10 tyś. Zasięgu, więc trochę ludzi to czyta.

 Często pytają mnie czemu to robię za darmo. Mówię, że po pierwsze z czego innego żyję, po drugie nie wpadłem na pomysł, że mógłbym z tego żyć. Wiele osób pyta mnie kiedy tak zrobię. Nie mam zamiaru, więc jeśli mogę się tym podzielić to dlaczego miałbym tę wiedzę kisić. Tym bardziej, że tutaj też stawiam bardzo wyraźne granice. Jeśli ktoś pisze do mnie: potrzebuję takiej a takiej inspiracji to odpowiadam, o tym powie ci trener a ja nie jestem od napisania planu i nie biorę takiej odpowiedzialności, zwłaszcza że źródeł wiedzy jest  ogromna ilość. To co jest słabe to, że ludziom się nie chce szukać. Łatwiej napisać na forum internetowym: czy ktoś ma albo gdzie znajdę, niż wejść w wyszukiwarkę. Nie dlatego, że tych źródeł nie ma tylko dlatego, że one nie są weryfikowane. Ludziom wydaje się, że jeśli jakieś zalecenia u kogoś się sprawdziły to u nich też się tak stanie. Jeżeli ja piszę o czymś to wiem, że to się sprawdziło ale u mnie. Mam teraz ze swoim sponsorem umowę, że publikuję „trening miesiąca”, najbardziej niezapomniany dla mojego ciała. I zwykle są to ciężkie treningi, których mam nadzieje, że ludzie nie robią, bo one są pisane pode mnie. Ale wiem, że niektórym otwiera to oczy, że jeśli chcą pobiec 10 km w 40 min to nie mają o czym myśleć jeśli nie są w stanie przebiec 5 km w 20 min. Na  sali szkoleniowej może się „udać” ale w wysiłku fizycznym nie ma szans, żeby coś się „udało”. Trzeba to wypracować, wytrenować.


Dziękuję Ci za rozmowę.


Komentarze

  1. Świetny wywiad/rozmowa. Bezpretensjonalny. Lekki i mądry :) Dziękuję za niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, cieszę się, pozdrawiam ciepło.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nazywam się Łada Drozda i zaczynam pisać blog.

Emocjonalny ład - rozmowa o uważności z Tomaszem Kryszczyńskim

Emocjonalny ład - o emocjach nauczycieli